Znowu przyszedł czas urlopu, ale w tym roku wybrałem miesiąc maj na rowerową eskapadę.
Tym razem miał być Krym, ale postawiłem na Polskę. Wstyd się przyznać, ale jeździ się na rowerze i nie zna się własnego kraju. Razem z kolegą Grzegorzem, chcieliśmy nadrobić terenowe zaległości i trochę się sponiewierać (nie alkoholem
). Plan był prosty, jedziemy pociągami do Żywca i stamtąd kierujemy się rowerami na Rzeszów. Po drodze spróbujemy "liznąć" Beskid Mały, Ślaski, Żywiecki, Tatry, Podhale, Pieniny, Beskid Sądecki, Niski i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Pomimo problemów, udało się przejechać zaplanowaną trasę, choć sama droga była mieszana. Były asfalty, szutry, błota, były kamienie, a czasami pchanie jednego roweru we dwóch.
Link do przejechanej trasy ->
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=paopysttskzmfcudPrzed wyjazdem miałem obawy, czy nie porywamy się na głęboką wodę, zważywszy że kilka tygodni wcześniej skręciłem kostkę. Dolegliwości na trasie były, ale staw po paru dniach uspokoił się. Podróż była w drugiej połowie maja i pogody nie byliśmy pewni, więc zdrowo dopakowaliśmy sakwy i przyczepkę. Pierwszy raz rzuciłem swoje toboły na wagę i ich ciężar mnie przestraszył. Wskazówka pokazała 29 kg i nie było z czego zejść niżej. Ruszyłem w tej konfiguracji i okazało się, że większość rzeczy przydało się.
Sprzętowo do tego wyjazdu mieliśmy być przygotowani jak nigdy i ... nie byliśmy. Drugiego dnia koledze Grzegorzowi padł zużyty napęd. Jedyna zęba w jego korbie straciła zęby - po prostu wytarły się do spodu. Próba reanimacji napędu, lekko poprawiła sytuacje roweru, ale i tak musieliśmy dociągnąć do najbliższego sklepu rowerowego i kupić nowy napęd.
Nie licząc lokum w Zakopanem, spaliśmy na dziko. Jak na maj, pogoda dopisała. Poza jedną rześką nocą (+1 C) i przelotnymi opadami deszczu, dominowało słońce i temperatura nie spadała poniżej +7 C.
W trakcie wyjazdu nawigowaliśmy głownie przy pomocy papierowych map. Najlepsze okazały się mapy Compass'u, choć momentami trzeba było wspomóc się GPS'em w komórce.
Patrząc na statystyki, szału nie było.
W ciągu 13-tu dni ukręciliśmy 677 km, ze średnią prędkością 13,4 km/h. Największy dystans dzienny wyniósł 98 km. Najtrudniejszy odcinek był z Milówki na Hale Boracza oraz ze Szczawnicy na Przehybe. Ciężar rowerów dał się wtedy odczuć.
Pozostałe statystyk wyglądały tak:
Ilość wypitej coli: ~ 17 L
Ilość wypalonej benzyny w kuchence: 650 ml (gotowanie i podgrzewanie wody do mycia)
Liczba przebitych dętek: 0
Liczba wypięć niemłodego Extrawheel'a: 3 (najmocniejsze pod Żywcem, przy 55 km/h)
Liczba wywrotek: 2 (wszystkie moje i wszystkie przez gładkie opony 1,75", Szersza opona na tą podróż byłaby znacznie lepsza)
Wyjazd miał charakter głównie rozpoznawczy. Chodziło nam o zobaczenie szlaków, o których czytaliśmy, ale nigdy nie byliśmy. Gdybym miał wskazać rejon, który zrobił na mnie największe wrażenie, to byłby to Beskid Śląski i Żywiecki. Te pagórki wydają mi się niemal stworzone do jazdy na rowerze.
Nie rozpisywałem się zbytnio tutaj. Pełna relacji, pisana z trasy znajduje się na blogu
>>TUTAJPoniżej kilka zdjęć oraz linki do pokazu i fotorelacji:
Pokaz >>
Fotorelacja >>
http://ciosna.dphoto.com/#/album/d3837x/photo/8722424