Przebieg trasy:Kraków - Sucha Beskidzka - Korbielów - Namestovo - Liptovski Mikulas - Smokovec (537) -
Żdiar (67) - Jurgów (49) - Nowy Targ - Rabka zdrój - Mszana Dolna - Dobczyce - Kraków
tak miało być
Wystąpili:Endriunh - Andrzej
wotrek_foliowy - ja
oraz dwóch spoza forum
Pierwotnie wypad planowany na wolny okres w maju. Nie doszedł do skutku z powodu zbędnego (?) pobytu w szpitalu.
W końcu udało się ustalić pasujący wszystkim termin na pierwszy piątek lipca. Niestety ze względu na zapowiadany deszcz połowa potencjalnych uczestników wymiękła. Zostali tylko desperaci
Dzień 1. dystans: ~75 kmPlanowany wyjazd o godzinie 16-17. Wyszło jak zwykle - ruszyliśmy o 19
Na początku narzucam tempo nieco powyżej 30 km/h Andrzej na początku zostaje lekko w tyle ale potem udaje mu się utrzymać na kole. Dalej jedzie się topornie, w dodatku padł mi licznik i nie wiedziałem jak szybko jadę, ani ile przejechałem. Muszę się podratowywać danymi od Endriunha
Wpadamy do sklepu na pierwsze zakupy. Kupujemy między innymi chrupki czekoladowe. Zjadam kanapki z firmowanym przez Waxmunda Choco, które kupiłem w dniu wyjazdu na promocji (U: małe opakowania były tańsze!). Robi się zimno i nie mam nic cieplejszego do ubrania niż koszulka kolarska z krótkim rękawem. Mimo chłodu nie decydujemy się na rozbicie namiotu po 40 km (opcja lobbowana przeze mnie), jedziemy dalej. Ruszamy i okazuje się, że nie jest wcale tak zimno.
Dalej trafia się mały podjazd, w sam raz żeby się lepiej rozgrzać. Chwile czekam na sporo cięższego Endriunha, mam okazje obserwować świetlika. Po zjeździe z górki dalej lecimy z prędkością 40 km/h - prawdopodobnie pomaga nam wiatr. Około 23 docieramy do kolegi w Suchej Beskidzkiej, który zapewnia nam nocleg bez rozbijania namiotów.
Dzień 2. dystans: ~145 kmDopompowuję lekko flakatą dętkę w przednim. Wyruszamy dopiero około 10. Na początku trafia się spory podjazd i nieprzyjemne nierówności. W pewnym momencie zauważam flaka w tylnym kole - okazuje się być to dopiero początkiem problemów. Powodem awarii była źle doklejona łatka. Zmieniam dętkę i nabijam powietrza ile miniaturowa pompka i cierpliwość pozwala. Niestety Endriunh za bardzo bierze sobie do serca moje stwierdzenie, że przy wyższym ciśnieniu trudniej o przebicie dętki. Pompuje dętkę i urywa wentyl. Po założeniu zapasowej okazuje się, że problem ten występuje "fabrycznie".
reakcja na urwanie wentylanadzieja umiera ostatnia...Tracimy około 3-3,5 godziny na dotoczenie się do sklepu rowerowego i naprawę. Kupujemy odpowiednio 1 i 3 dętki
Przy okazji zahaczamy o Tesco żeby zrobić większe zakupy. Polecam Tescowe kabanosy
czyszczenie sakwy z roztopionej czekolady - pod TescoJedziemy wolniej lub szybciej. Czasem zdychamy, a czasem mkniemy bardzo szybko - 40 km/h po płaskim. Endriunh mocno pedałuje i ratuje mnie przed agresywnym powietrzem. Docieramy do Korbielowa razem z ulewą. Jak się okazuje po rozmowie telefonicznej, nigdzie nie pada tylko tam... Marnujemy cenną pod sklepem. Licznik znowu nie włącza się.
plecy wybawcy W końcu ruszamy, pogoda jest dobra. Po lekkim podjeździe przekraczamy umowną granicę, zjeżdżamy i chyba znowu łapiemy dobry wiatr. Przelatujemy przez wioski z prędkością często przekraczającą 40 km/h. Jadę prawie cały czas na dużym blacie, co nieczęsto się zdarza. Andrzej nadaje tempo, uciekam mu jedynie na podjazdach. Przez całą drogę z przeciwka co chwilę mijają nas kolarze, którym machamy. Akurat tego dnia odbywa się wyścig amatorski wyścig - szkoda, że nie jechali w drugą stronę i nie można było im siąść na kole
W Namestovie robimy kolejne zakupy, biorę kolejną podróbkę Coli - bardzo tanią i całkiem dobrą. W trakcie przeze mnie zakupów, kiedy Andrzej pilnuje rowerów, zaczepia go jakiś Słowak i rozmawiają o czymś (może się nam przyzna).
Droga dalej jest przyjemna, cola robi swoje, nadaję tempo około 35 km/h. Po pewnym czasie jezdnia zaczyna piąć się lekko w górę, prędkość spada nieco poniżej 30. W końcu zaczynają się prawdziwe podjazdy, utrzymanie komfortowej kadencji - jazda z prędkością minimum 25 km/h - nie jest już możliwe. Tuż przed 21 docieramy Liptowskiego Mikułasza. Wszystkie większe sklepy są zamknięte, poza Tesco, gdzie robimy ogromne zakupy. Biorę fajną, nierdzewną łyżeczkę za 49 eurocentów, którą używam do zjedzenia około 0,5 litra jogurtów i deseru czekoladowego.
Zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg, proponuję nocleg zaraz przy supermarkecie. Ostatecznie rozkładamy się na drodze gruntowej, około 200 m od niego. Rowery rzucamy w badyle. Rozbijam swój namiot, a Endriunh decyduje się spać na namiocie...
W nocy jest chłodno i lekko marznę w kiepskim śpiworze. Co ciekawe, mimo wiotkiej konstrukcji namiot ani raz się nie zawalił
Dzień 3. dystans: ~220 kmMieliśmy wstać o 5, ale było za zimno, wyszedłem z namiotu dopiero o 7
dobre miejsce na nocleg w atrakcyjnej lokalizacjiOkazało się, że zapomniałem zabrać licznik do namiotu, po zawilgoceni przez rosę znowu nie działa
Urządzenie pomiarowe towarzysza podróży również - wymaga zmiany baterii. Mój wysycha i znowu śmiga, a Andrzej dokonuje wymiany i znowu może cieszyć się pomiarami.
Endriunh posiał słuchawko-odtwarzacz koło pola, wracamy się i szczęśliwie znajdujemy ustrojstwo.
Ruszamy około 9...
Początkowy odcinek jest płaski, jedziemy około 30 km/h. Stopniowo pojawia się lekkie nastromienie, a z nim wiatr w twarz. Andrzej próbuje siąść mi na kole niestety nie daje rady się utrzymać. Ja nie jestem w stanie jechać wolniej - zbyt twarde przełożenie. Siadam na kole jemu
Andrzej decyduje się zatrzymać w celu przebrania. W tym czasie mija nas kolarz. Ruszamy w pościg. Mamy do niego sporą stratę, którą dzięki podjazdom udaje się stopniowo redukować. Kiedy odległość już znacznie zmalała przeciwnik zawraca
Dalej jest tylko stromiej, zdarza się nam jechać nawet poniżej 15 km/h. W pewnym momencie doganiamy dwójkę sakwiarzy. Każdy z nich z jednym Expertem, od razu witam się słowami "dzień dobry"
Okazuje się, że przyjechali są z Warszawy, pociągiem dotarli do Zakopanego i pokonują trasę dosyć podobną do naszej. Po średnio długiej rozmowie, pojawia się zjazd i podjazd po których zostają daleko w tyle.
Zatrzymujemy się po wodę. Napój pomarańczowy zakupiony na promocji w Tesco okazuje się być obleśny. Wylewam niezdatne do picia paskudztwo i nabieram wody. Niestety bidon zatrzymał "aromat", przez całą drogę nie mogę pozbyć się paskudnego posmaku
W międzyczasie wyprzedają nas wcześniej wspomniani sakwiarze, których już więcej nie spotykamy. Niedaleko za wodopojem podjazdy praktycznie kończą się, znowu mkniemy.
takie były widokialbo takieSzczyrbskie Jezioronie będę nawet próbował rozpoznawać co to za szczyty, jest ktoś kompetentny?Stary Smokovec - tory (ale tam krzywo )normalny kadrSkręcamy w kierunku Żdziaru, udaje mi się złapać szosowca. Chwilę siedzę mu na kole, próbuję robić zmiany ale nie wydaje się być chętny do tak bliskiej jazdy. (ciekawe czy do tego miejsca doczytał). Zatrzymuję się przy rzece gdzie kolejny raz uzupełniamy zapasy wody.
Przed Żdziarem czekają na nas kolejne podjazdy, pocimy się ale dajemy radę. Z wypracowanej wysokości zjeżamy serpentynami. Na krótkiej prostej rozpędzam się do niemal 70 km/h, a dokładnie do 69,8
widoki na szczycieW Polsce znowu jeździ się nam lekko, aż do Nowego Targu 35-40 km/h większość czasu nie jest problemem. W Bukowinie Tatrzańskiej (?) Endriunh prawie rozjeżdża pieszego. Mknąc z górki z dużą prędkością dosłownie na centymetry zdołał wyminąć człowieka, który zupełnie nie kontrolował co się dzieje na jezdni
Kilka kilometrów przed Nowym Targiem znowu spotykamy szosowca, z którym jakiś czas robię zmiany, a potem prowadzę krótką rozmowę.
Nowy Targ - oj kusiło Aż do Rabki jedziemy zakopianką. Na jednym ze zjazdów niespodziewanie rozpędzamy się i obaj bijemy rekordy prędkości. Andrzejowi udało się dobić do równych 70 km/h, a ja osiągnąłem 76,5 km/h. Na następnym zjeździe znowu przekraczam 70 km/h (72,9) ale pobicie rekordu uniemożliwia już zakręt.
tu można bić rekordyEndriunh celebruje pobicie rekordu prędkościrower worka z workiemPo drodze znowu pada, ale deszcz na szczęście nie zatrzymuje nas na długo. Za to licznik znowu przestaje działać z powodu wilgoci. Zaliczamy jeszcze lekki (od tej strony
) podjazd w Wierzbanowej i resztę trasy mamy praktycznie z góry.
W Krakowie jesteśmy kilkanaście minut przed 21.
Moje relfeksje:
Wyjazd uważam za udany, mimo pewnych trudności udało się pokonać zakładaną trasę (jedynie z Pominięciem Popradu, który zostanie na następny raz).
Praktycznie było to mój pierwszy wyjazd z pełnym ekwipunkiem. Według wagi kuchennej zmieściłem się z bagażem (wliczając jedzenie ale nie licząc wody) w 5 kg.
Zabrakło cieplejszych ubrań i łyżeczki
Mocno odczuwałem brak torby na kierownicę, której przed wyjazdem nie zdążyłem uszyć. Sięganie co chwilę do worka było kłopotliwe. Niepotrzebnie zabrałem cztery czekolady, których nie zjadłem, a teraz są mocno zmasakrowane