Widze anu, ze jestes z Warszawy. Kiedy ostatnio byles w tych zacofanych galicyjskich miasteczkach? Ile z nich odwiedziles? Krajobraz Polski poludniowo-wschodniej bardzo sie zmienia. Trzeba byc slepym albo mocno uprzedzonym aby tego nie widziec! Rozmawiajac o historii dobrze jest zdroworozsadkowo pamietac, ze czas oprocz przeszlosci ma tez tryb terazniejszy i opcje przyszlosci.
.
Myślę, że się nie do końca zrozumieliśmy, a ty z góry przypinasz mi łatkę mieszkańca stolicy, który z wyższością patrzy na inne rejony kraju.
Po pierwsze miałem na myśli Galicję Wschodnią, bo jest jakoś tak, że sentyment towarzyszy nam szczególnie często w stosunku do czegoś, co jest już utracone - od utraconej historii po utracone dzieciństwo.
Żebyś mi znów nie przyczepiła łatki rewizjonisty z Warszawy, z góry mówię, że wcale nie uważam, żeby w omawianej części świata kiedykolwiek istniała jakaś wzorcowa Polska i nie podejmuję się określenia, gdzie się ona jeszcze 70 lat temu kończyła (dziś to łatwiejsze, bo tow. Stalin lubił rysować kredkami po mapie i wozić ludzi kolejkami). Nie, czasami bywało tam wielonarodowe państwo, na utrzymaniu spójności którego zależało szczególnie Polakom, bo mieli w nim dominującą pozycję. I o tym wciąż się uczy w szkołach; to są oficjalne programy, a nie tajnie wydawnictwa jakiś nacjonalistów.
I bardzo dobrze, choć uwierz mi, że daleko mi do sienkiewiczowskiego spojrzenia na Polskę. Według mnie historii powinno uczyć się oczami Gombrowicza. Prowokować, kpić, ale wcale nie dla hecy, nie dla ośmieszenia własnego dziedzictwa. Sienkiewicz to mdła, słodka landrynka, która nie powoduje żadnej reakcji organizmu - co najwyżej znudzenie, mogą nas nimi karmić, a my będziemy popadać w intelektualną otyłość. Gomborowicz to natomiast pigułka gorzka, która powoduje torsje, wymioty, chcemy się jej pozbyć z organizmu. I rolą dobrego nauczyciela historii nie jest to, żeby uczyć jak ją bezrefleksyjnie wypluć, ale jak ją mądrze zneutralizować argumentami i znać na przyszłość rzeczową szczepionkę.
Należałoby się choćby spytać o to, na ile nasz sentyment do Kresów, to sentyment do narodowej historii, a ile w nim jest po prostu sentymentu poskolonialnego? Należałoby się spytać czy cała ta wschodnia heca z Polską od morza do morza się nam opłacała? Czy mogliśmy budować zwarte państwo, pozostawiając na swojej flance ziemię niczyją, bo nie wytworzyły się tam jeszcze narody, które potrafiłby utrzymać stabilną państwowość, a więc ten bufor zajęłaby Moskwa lub Turcja, które wzmocnione nowymi nabytkami sięgnęły stosunkowo wcześnie po nas? Może dzięki tej polskiej, lądowej wyprawie do nowego świata, jednak istniejemy, a przy okazji - cokolwiek by o nas nie myśleli - ostali się i Ukraińcy, i Białorusini, i Litwini.
Zabij mnie, ale takie myśli przychodzą mi do głowy, kiedy patrzę np. na Kamieniec Podolski, który nie jest dla mnie anonimowym przykładem architektury obronnej z któregoś tam wieku, a bramą to takich przemyśleń - podkreślam, że li tylko historycznych. A z kolei jakiś zamek na Dolnym Śląską jest dla mnie na ogół jedynie przykładem stylu architektonicznego, ten zamek mógłby równie dobrze stać w Portugalii. Owszem jacyś Piastowie itd, to mnie zainteresuje, ale na tyle pobieżnie, a ile pobieżnie zaznaczyła się tam ich obecność, bo w czasach nowożytnych Polski było tam tyle co kot napłakał, a nasza zachodnia granica przez wieki była jedną z najspokojniejszych w Europie.
Zawsze można zapytać dlaczego nie potrafię wykrzesać z siebie historycznego internacjonalizmu? Gdybyś spytała mnie, czym jest dla mnie polskość, opowiedziałbym, że punktem odniesienia. Zawsze będę myślał na zasadzie, że gdzieś jest cieplej/zimniej, ładniej/ brzydziej itd. niż w Polsce. To takie koło ratunkowe, bez którego bym się pojęciowo utopił. W tym sensie ziemie nabyte są dla mnie - jako mieszkańca centralnej Polski, który nie jest z nimi związany rodzinnie, nie pochował tam swoich bliskich - pewnym kłopotem. Odruchowo sięgam po tamtejsze solidne, murowane koło ratunkowe, a tam napis po niemiecku i ręka się cofa. Więc muszę sobie zadać pytanie, na ile to może być dla mnie kołem ratunkowym, a może jednak skorzystać z drewnianego, spróchniałego koła na ukraińskim morzu, ale jednak z polskim napisem, jakkolwiek byłoby to ryzykowne i beznadziejne - w końcu o tym jest ciągle większość polskiej literatury i historii i zanim to się zmieni musi minąć dla równowagi setki lat Czy patrząc na zachowane i na szczęście odnowione poniemieckie miasteczko mogę sobie powiedzieć: " ta nasza Polska jest równie urocza jak Hiszpania, Włochy", a może jako po materiał porównawczy powinienem sięgnąć, po swoje mazowieckie okolice, gdzie co prawda coraz częściej jest położona kostka bauma, a domy obłożone styropianem i jaskrawo pomalowane, ale generalnie urbanistycznie i estetycznie nie jest za ciekawo? Gdzie jest mój punkt odniesienia - utożsamiać się z czymś niedoskonałym, ale swojskim, czy z czymś ładniejszym, ale przyszywanym?
I nie piszę tego wszystkiego, bo odczuwam wobec czegoś wrogość lub wyższość. W końcu mogłaby mnie zupełnie nie obchodzić historia np. Mazur i mógłbym mieć w nosie estetykę pomorskich "kurortów". Tylko niestety jakoś mnie to intryguje i zajmuje. Po prostu piszę, że jeśli chodzi o przeszłe dzieje naszych nabytków na zachodzie, nie podejmuję tam wciąż instynktownego tropu, nie ma tam dla mnie wciąż przyprawy, która wpadłaby mi do historycznego nosa i wzbudziła we mnie szczere emocje. (Choć przecież są to tereny ciekawe, ale tylko wtedy, kiedy wejdzie się na wyższy stopień szczegółowości, bo na poziomie specjalistycznym nie liczą się tak narodowe znaki rozpoznawcze). Mam też nienajlepsze zdanie o estetyce otaczającej nas przestrzeni i piszę tylko to, że potencjalnie moglibyśmy mieć więcej urokliwych miasteczek, przy których to co czysto polskie, wyglądałoby niestety jeszcze skromniej i być może równalibyśmy wówczas w górę, a nie w dół. A to wszystko z kolei piszę, dlatego, że coś mnie jednak wzięło, kiedy przeglądałem stare, niemieckie zdjęcia. Czyli zachodzi we mnie powolny proces utożsamiania i wypełniam jakoś pustkę pomiędzy Piastami, a PRL-em na tamtych ziemiach. Tam jednak coś było, niejednokrotnie było to piękne, szkoda że tego już nie ma, a może dałoby się to jakoś choć częściowo odbudować, jeżeli oczywiście dałoby się to połączyć z nową tożsamością tych ziem - o dziwo pojawiają się myśli jak rodem z Kamieńca. I być może o tym warto też uczyć, bo jak na razie cała historia 1/3 naszego dzisiejszego terytorium jest generalnie zbywana jakimiś Piastami, ale żeby złapać jakiś kontekst, trzeba by przerobić kawał dość szczegółowej historii Prus.
Jak było po pierwsze, to musi być co najmniej po drugie.
Po drugie miałem na myśli konkretny moment historii - porównanie dotyczyło czasu przed wojenną hekatombą. Oczywiście można właśnie dyskutować o ulotnym nastroju, krajobrazach itp. , ale wciąż pozostanę przy swoim zdaniu, że jeżeli chodzi o urbanistykę i substancję materialną, zamożność miasteczka na wschodzie Niemiec i Polski dzieliła wówczas ogromna różnica.