W tym roku, po raz pierwszy przejechałem 5 tys. km. Było to głównie zasługą licznych w porównaniu do lat ubiegłych wycieczek. Będzie w skrócie, zaczynamy:
Płock-ZakopaneDystans: nieco ponad 600km
Czas jazdy: 5 dni
Pogoda: słonecznie, upalnie
Pierwszy wyjazd na którym próbowaliśmy metody "na gospodarza". Nie sądziliśmy że za pomoc we wtarganiu wersalki na 2 piętro otrzymamy pokój, łazienkę, wodę i jedzenie na drogę, oraz 6 LITROWYCH SŁOIKÓW PRZETWORÓW! Weź to potem wieź
Zdobyliśmy Łysą Górę (Święty Krzyż) po raz drugi, lecz po raz pierwszy z obładowanymi rowerami. Zobaczyliśmy piękną Małopolskę, pokochaliśmy jazdę po górach, które są wyjątkowo wdzięczne dla rowerzystów.
W Żabnie, koo Tarnowa spotkaliśmy panów jadących na rowerach do Władywostoku! Zakopane było jedynie pretekstem, po wjeździe do Zakopca byliśmy tam zaledwie 4h, po czym wsiedliśmy w pociąg powrotny.
Zamiast zdjęć, film:
http://youtu.be/r0RF29h78KEPłock-RzeszówDystans: niecałe 600km
Czas jazdy: 5 dni
Pogoda: wiatr, zimno, deszcz
Celem były Bieszczady, ze względu na c-i-ą-g-ł-y deszcz, skończyło się na Roztoczu, z którego przejechania byliśmy bardzo zadowoleni. Z pewnością tam jeszcze wrócimy. Wyjazd w sumie najmniej ciekawy ze wszystkich, musieliśmy przejechać spory dystans żeby wyrwać się ze szponów puaskiego Mazowsza. Trasę urozmaicali jednak spotkani po drodze ludzie. W Parysowie, niedaleko Warszawy, pozwolono nam rozbić namiot przy domu, po czym dostaliśmy zaproszenie na wspólne oglądanie meczu Polska-Grecja
W dodatku poczęstowano nas herbatą i kanapkami
W Zwierzyńcu, pewien starszy pan na rowerze zdecydował się pokazać nam drogę, więc przy okazji urządził nam wycieczkę po mieście opowiadając o tropikalnych brzozach papierowych, pałacykach Zamoyskiego, kościółkach itd. Znajomy u którego spaliśmy w Lublinie, zaproponował KRÓTKI spacer po mieście. W rezultacie wróciliśmy późno w nocy z bagażem 12km w nogach..
Powrót Polskim Busem, pomimo piętrusa bez problemów zapakowali na rowery.
Płock-Wejherowo-SuwałkiDystans: 860km
Czas ogółem: 14 dni
Czas jazdy: 7 dni
Pierwszy mój długi i samotny wyjazd. Pierwsze dwa dni to upał, słońce, duże dystanse (180km i 240km) W tym czasie przejechałem przez Park Narodowy Bory Tucholskie, oraz przez niemal całe Kaszuby. Piękne lasy i pojezierza. Koło Wejherowa zatrzymałem się na obozie harcerskim ZHR Płock, gdzie spędziłem 3 dni (w między czasie odwiedzając Trójmiasto - nierowerem).
Z Wejherowa do Malborka przedostałem się pociągiem, nudne tereny i ciężko ominąć Trójmiasto. Zaoszczędziłem ok 100-130km.
Następnie 3 dni jazdy Na wschód, spotkania z niesamowicie życzliwymi ludźmi, którzy nie tylko dawali mi albo pokoik na strychu obory, czy altankę w ogródku, ale zapraszali na ciepły posiłek oraz byli bardzo chętni do rozmowy. Koło Kętrzyna odwiedziłem Wilczy Szaniec, następnie nad jeziorem Gołdapiwo w miejscowości Kruklanki zatrzymałem się na 4 dni na obozie ZHP Płock
Pomagałem w tym czasie w pionierce (rozstawianie namiotów, budowanie pryczy i innych urządzeń obozowych) W zamian 4 dni noclegów i wyżywienia, oraz świetna atmosfera. Stamtąd do Suwałk, z których wracałem pociągiem. 30km przed miastem spotkałem Francuza, jadącego z Francji na Nordkap. ok 1,5h jechaliśmy razem gadając łamaną angielszczyzną o rowerach i podróżach
Płock-Żywiec
Dystans: 715km
Czas: 6 dni
Tym razem we trzech.
Los chciał że jechaliśmy przez Warszawę, miałem tam badania kolan, nic specjalnego.
Wyjazd z W-wy to wilgotność na poziomie ok 95% i temperatura 34*C. Trasa wiodła przez Opoczno, Chmielnik (k. Kielc), Kraków, Ojców, Żywiec, Bielsko-Biała.
Teren już lekko falował w okolicach Kielc, oraz od Krakowa do końca. Przed Ojcowem spotkaliśmy dwóch gości na szosówkach. Jeden z nich stwierdził że jego żona gdzieś wyjechała, więc nas zaprasza do siebie. Pojechaliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego, skąd do owego kolarza. Spotkanie bardzo przyjemne, świr na punkcie rowerów, jak całe to forum tylko bardziej sportowo niż turystycznie
Grill, rozmowy do późna itd. Następny dzień to przejazd przez Kraków. Początkowo mieliśmy go ominąć, ale za namową naszego gospodarza przejechaliśmy, o dziwo, bez żadnych trudności.
Zahaczyliśmy o kawałek Beskidów, i musieliśmy wracać. Na pewno na długo zapamiętam 6km podjazd, oraz ponad 4 km zjazdu, pod koniec którego asfalt zaczął się psuć. Ja wiedząc że to prawdopodobnie ostatnia wycieczka tym rowerem, zwalniałem tylko tam gdzie wymagały tego zakręty. Piękne prędkości, piękne widoki, piękne pęknięcie bagażnika w 3 miejscach
(przez te dziury)
Po drodze zapraszał nas do siebie pijany góral. Wydawał się bardzo w porządku, powiedział że opowie nam o życiu.. Ale ze względu na stan podchmielenia podziękowaliśmy i pojechaliśmy dalej...