W ubiegły weekend postanowiliśmy przejechać z Ewcią Euroregionalny Turystyczny Szlak Rowerowy "Dolina Bobru" oznaczony symbolem ER-6. W zasadzie jego duże fragmenty mieliśmy już przejechane (razem lub oddzielnie) przy okazji innych wyjazdów, ale teraz chciałem przejechać go prawie od początku do końca.
Z Lubawki do Bolesławca jest ok 120 km, więc na dwa dni to dystans praktycznie żaden, więc zapowiadała się spokojna jazda i kupa czasu na zwiedzanie.
Startujemy w sobotę o 12:30 ze Boguszowa-Gorce, do którego dojeżdżamy pociągiem. Po wyładunku na peronie sprawdzam stan tylnej obręczy, na której już dawno zniknął rowek kontrolny. Okazało się, że zaczyna pękać na przy spawie z jednej strony. Dobrze, że nie zobaczyłem tego w domu bo pewnie nie zdecydowałbym się na wyjazd. Teraz nie ma już wyboru, ale w sumie nie przejmuje się tym. Jeśli koło się rozleci, to przyjadę po rower samochodem i oceniam stan koła na "powinno wytrzymać". Pierwszym przystankiem na trasie jest klasztor w Krzeszowie. Od dawna chciałem do zobaczyć, ale jakoś zawsze było nie po drodze. Okazuje się, że i teraz go nie zwiedzę, bo akurat trwa msza żałobna
Ale z zewnątrz strzelista fasada kościoła i tak robi wrażenie. Ruszmy dalej. Postanowiliśmy ominąć Lubawkę i kierujemy się od razu do Kamiennej Góry, gdzie mamy zamiar wjechać na szlak DB (Doliny Bobru). Tu cele są dwa. Rynek i nowa podziemna trasa turystyczna. Rynek typowy dla dolnośląskich miasteczek. Otoczony ładnymi kamieniczkami, które niestety nie mogą doczekać się remontu. Odwiedzam muzeum, bo chciałem wyłudzić mapę okolicznych terenów. Niestety, tej której szukam już nie ma, ale miła pani obdarowuje mnie innymi ciekawymi materiałami opisującymi okoliczne atrakcje. Z runku podjeżdżamy jeszcze pod "Sztolnię Arado - zaginione laboratorium Hitlera", czyli nową atrakcję turystyczną Kamiennej Góry.
W czasie wojny powstały tu sztolnie, a teraz dorobiono historię o tajnym projekcie badawczym Luftwaffe i otwarto trasę turystyczną. Niestety i tu muszę odpuścić sobie zwiedzanie, ale otoczenie bardzo fajnie zagospodarowane. Znajomi, którzy byli też chwalili ten obiekt, więc pewnie niedługo tam zawitam ponownie.
W końcu dojeżdżamy do Bobru i dalej podążamy szlakiem DB. Zaczyna się robić przyjemnie. Szlak biegnie tu bocznymi dróżkami, asfaltowymi bądź szutrowymi, co jakiś czas przecinając rzekę, która jest jeszcze na tyle płytka, że widać dno. Mijamy Marciszów i zatrzymujemy się w na bułkę z kefirem w Ciechanowicach. Teren dawnego parku pałacowego został chyba niedawno zagospodarowany przez Gminę i możemy sobie kulturalnie siąść w altance. Jest nawet szufelka i zmiotka na sznurku, z których niestety miejscowe dzieciaki nie potrafią korzystać, bo podłoga jest zasypana łupkami słonecznika.
Wjeżdżamy w Rudawy Janowickie, które witają nas sporym szutrowym podjazdem do Miedzianki. W zasadzie nic tu nie ma, kilka domów i kościół. Normalnie taką wieś minęlibyśmy bez zatrzymania, ale tym razem spędzamy tu kilkadziesiąt minut. To miejsce stało się ostatnio znane dzięki książce Filipa Springera "Miedzianka. Historia znikania" (którą swoją droga polecam). Przed wojną i chwile po niej było to sporej wielkości miasteczko, które do naszych czasów dosłownie zniknęło. Po rynku, drugim kościele ewangelickim, licznymi kamieniczkami nie zostało nic. No może resztki fundamentów w krzakach. Przyczyną są kopalnie, które przez lata tak przeryły wzgórze pod miastem, że wszystko zaczęło się walić i budynki zostały rozebrane. Jeśli porównamy przedwojenne zdjęcie Miedzianki z tym co zostało, to to "zniknięcie" naprawdę robi wrażenie.
Zjeżdżamy długim zjazdem do Janowic i znowu jedziemy wzdłuż Bobru, który jest tu wyjątkowo malowniczy, bo płynie niewielką dolinką wciśniętą pomiędzy wzgórza porośnięte lasem.
Jest już 17. Nie wiem czemu, ale nie chce mi się dalej jechać. Może dlatego, że tą drogą jechałem już dwa razy. W Trzcińsku rzucam Ewie pomysł rozbicie się na noc pod niedalekim schroniskiem Szwajcarka. Okazuje się, że Ewa też o tym nieśmiało myślała, ale nic nie mówiła, bo mieliśmy jeszcze 20 km do przejechania. Olewamy to i decydujemy się jechać do Szwajcarki. Na górze okazuje się, że nie tylko można tam rozbijać namioty, to jeszcze przygotowane są specjalne platformy z desek, co mnie cieszy bo podłoga w moim namiocie już lubi przeciekać. Przykręcamy namiot śrubami i idziemy na zachód słońca na niedalekie Sokoliki. Skałki to miejscowa mekka wspinaczy, ale praktyczni Niemcy zbudowali na szczycie platformę i można wejść kulturalnie po schodkach i podziwiać Bóbr wijący się u podnóża wzgórz. Wracając zaliczamy jeszcze Krzyżną Górę, czyli takiego bliźniaka Sokolików, skąd podziwiamy nocny widok na Jelenią Górę i Karpacz.
Platforma się przydała, bo w nocy cały czas pada. Nawet trochę nas zalało, bo nie złożyłem wywietrznika na noc i zebrała się w nim woda, która w końcu przeciekła prosto na mnie
Na szczęście po złożeniu daszku wywietrznika problem zniknął.
Mieliśmy plan wstać o 7, ale padający deszcz do tego nie zachęcał. Ostatecznie ruszamy o 11, ale przynajmniej już w słońcu. Zostało nam do Bolesławca 80 km. Musimy zdążyć na 19 na pociąg czyli mamy 8 godzin. Lajcik
Odcinek do Wojanowa jest wyjątkowo malowniczy. Niewielka dolinka, w środku wije się rzeka i wąska droga o pokryta gładziutkim asfaltem, a po obu stronach na stokach wzgórz co chwilę pojawiają się skałki. Rowerowa rewelacja.
Mijamy ciekawy pałaco-zamek Boberstein zasłonięty rusztowaniami. Szkoda, że postępów prac od zeszłego roku nie widać. Za parę minut dojeżdżamy do pałacu w Wojanowie. To prawdziwa perełka. Przez długi czas, podobnie jak wiele dolnośląskich pałaców, stał spalony i zrujnowany. Dziś trudni w to uwierzyć. Pałac piękny, a jeszcze lepszy park za nim. Po sąsiedzku znajduje się pałac Łomnica, który też warto zobaczyć. My tym razem rzucamy tylko na nie okiem, bo już je widzieliśmy. Odpuszczamy sobie też jazdę trasą szlaku DB do Jeleniej Góry, bo akurat ten fragment "nie porywa" i już nim jechaliśmy wcześniej. Skracamy sobie trasę jadąc główną drogą, dzięki czemu przypadkowo trafiamy na lotnisko aeroklubu
W Jeleniej Górze zwiedzamy tylko McDonalda i z powrotem wracamy na szlak.
Znowu robi się ciekawie. Jedziemy trasą pieszo rowerową, biegnącą po stromym stoku, wysoko nad rzeką. Kolejny bardzo malowniczy odcinek kończący się przy gościńcu Perła Zachodu nad Jeziorem Modrym. Jezioro to tak naprawdę pierwszy ze zbiorników retencyjnych, których zobaczymy po drodze jeszcze kilka.
W Siedlęcinie nie mogę sobie oczywiście odpuścić wierzy rycerskiej znanej z unikatowych czternastowiecznych fresków przedstawiający historię Sir Lancelota. Freski jak i samo wnętrze wieży super, dla mnie największa atrakcja na trasie
Za Siedlęcinem szlak skręcił w takie błota, że postanawiam się wycofać i jedziemy dookoła asfaltem, bo już jesteśmy trochę poza zaplanowanym czasem, a na pociąg trzeba zdążyć.
Na szlak wracamy na zaporze we Wrzeszczynie. Zapora jak zapora. Z ciekawostek napiszę, że koło zapory na mapie jest miejsce opisane jako "pozostałości hitlerowskiej podziemnej fabryki". Niemcy mieli tu produkować mini u-booty, które testowali w zalewie, a następnie spływały rzekami do Bałtyku
W rzeczywistości to ruiny papierni czy podobnego zakładu.
Po przejechaniu kliku kilometrów szlak skręca w wąską ścieżkę, a następnie jedzie leśną drogą. Im dalej tym robi się coraz gorzej. Przedzieramy się przez błoto i głębokie kałuże, a na końcu twórcy szlaku fundują nam 14% podjazd po luźnych kamieniach. Przed Pokrzywnikami pojawiają się na pocieszenie ładne widoczki, ale do zapory pilichowickiej droga dalej jest dość kiepska. Przez ten odcinek tracimy kupę czasu. Szlaki ER powinny być przyjazne sakwiarzom, więc ten fragment to duże nieporozumienie. Mogłem popatrzyć dokładnie na mapę i ominąć go asfaltem, który byłby pewnie nawet ciekawszy widokowo.
Zapora w Pilichowicach jest duża i ciekawa, ale jestem tak wkurzony, że nawet nie chce mi się jej oglądać. Mamy już mało czasu, a jeszcze sporo do przejechania więc tniemy szybko w dół rzeki bez zbędnych przystanków. Bóbr znowu płynie szerszą doliną, a droga biegnie wzdłuż niego. Zatrzymujemy się we Wleniu na obiad z ciastek, chałwy i coca-coli. Żeby nadrobić stracony czas po raz kolejny decydujemy się zrezygnować z trzymania się szlaku, który za Wleniem znowu wykazuje jakieś offroadowe sympatie i kierujemy się na szosę 297 w kierunku Lwówka Śląskiego. I to był dobry wybór, bo w Pławnej Dolnej trafiamy na szlak ER-10 o tyle ciekawy, że poprowadzony, wzorcem zachodnich ścieżek, po trasie dawnej linii kolejowej. Dzięki temu prujemy do Lwówka po nowiutkim asfalcie, ale obok głównej szosy. Kolejny bardzo fajny odcinek. Zwiedzanie Lwówka też sobie podarowaliśmy, bo to miasto już mamy "zaliczone", ale warto bo miasteczko ma fajne mury obronne z basztami i ciekawy ratusz. Z Lwówka do Bolesławca jedziemy szlakiem, który biegnie przez mniej atrakcyjne, coraz bardziej płaskie tereny. W Bolesławcu podjeżdżamy jeszcze pod słynny z długości wiadukt kolejowy na Bobrze.Wycieczkę kończymy na rynku, zapełnionym tłumem ludzi, bo akurat trwa Święto Ceramiki, z której słynie miasto. Obręcz wytrzymała
Zdjęcia
https://picasaweb.google.com/103094585567971848950/DolinaBobru?noredirect=1Trasa
http://www.bikemap.net/route/1806873#lat=50.999928861777&lng=15.802535000001&zoom=9&maptype=ts_terrain (też nie lubię bikemap, ale google maps nie łyka tylu punktów w tacku)