Po raz pierwszy jeżdziłem u podnóża słowackich Tatr. Startowałem ze Vrbowa gdzie na ciepłych basenach zostawiałem rodzinę. Wszyscy byli zadowolenie bo ja wyjeździłem się do woli a rodzinka wymoczyła w gorącej wodzie też do woli. W pierwszy dzień Vrbov - Wysne Hagy - Vrbov. Dzięki transatlantykowi, który dał mi cynk zaliczyłem trasę do Śląskiego Domu u podnóża Gerlacha. Tak gdzieś na 6 km podjazdu miałem juz lekko dosyć ale mocno zmobilizowały mnie trzy staruszki zjeżdżające z góry. Nie widziałem żadnego desantu spadochronowego z rowerami a więc musiały tam wyjechać tak jak ja ;-). Litry potu zrekompensowały wspaniałe widoki. Przejechałem 75 km i pewnie bym przejechał więcej ale wiał taki silny wiatr, że kilka razy ratowałem się przed zepchnięciem do rowu a na prostych odcinkach czasem nie mogłem jechać szybciej niż 13 km/h, natomiast gość jadący z przeciwnego kierunku minął mnie z prędkością ekspresu. Wiatr wysysa siły bardziej niż podjazd i jest wku...jący.
Drugi dzień typowo turystycznie, 50 km Vrbov-Keżmarok potem kierunek na Zdziar i przez Tatrzańską Łomnice do Vrbova. Przez parę kilomentrów goniłem pod długi podjazd jakiegoś kolesia w oczojebnej kamizelce. Po dogonieniu facet okazał się całkiem, całkiem przyjemną blondynką ;-). Mijani po drodze sakwiarze i półsakwiarze odmachiwali, wołali "ahoy" a jeden nawet salutował, natomiast szosowcy to jakieś drętwe cyborgi.
Generalnie bardzo udany wyjazd. Spd-y się sprawdziły, ja też, zaliczyłem sporą górkę i kilka trochę mniejszych a najważniejsze że mam wielką chęć na ciąg dalszy.