TY Zbyszku to chyba nieźle wyśrubowałeś swój stary rekord? Jak mnie pamięć nie myli to chyba coś koło 300km wynosił?
Mogę Ci pozazdrościć pamięci
Faktycznie moja życiówka z dojazdu do tegorocznego zlotu wynosi coś nieznacznie powyżej 300km. Wtedy ta trasa poważnie nadwątliła
moje siły, tak że gdy na koniec trzeba było wepchać po tych kamiorach rowery pod górę i że tylko dzięki telefonicznej nawigacji
średniego udało się dotrzeć na miejsce, to po dopchaniu rowerów do "mety" siarczyście zakląłem - czego się do tej pory wstydzę
i za co przepraszam tych co musieli tego słuchać.
I jak się jechało na tak długiej trasie? Bo 500km to już jednak zupełnie inny typ jazdy niż przy 200-300km, trzeba jechać całą noc, walczyć ze snem, zmęczenie się nawarstwia itd
Przyznam szczerze, że obawiałem się tego wyjazdu bo Marek już wcześniej robił długie, samotne trasy nocne i nie wiedziałem czy nie będę dala Niego balastem bo ze mnie jest straszny śpioch
Jechało mi się jednak lepiej niż przypuszczałem, że będzie. Pierwsze 150km, o czym pisał Marek, to była walka z wiatrem, która na pewno zostawiła swoje piętno na naszych siłach ale początkowo bardziej męczył mnie ten wiatr psychicznie, bo jadąc w duecie dawaliśmy sobie systematyczne zmiany pozwalające odpocząć "w cieniu". Pojawiały się sporadyczne bóle kolana - ale któż z nas na nie się nie uskarża.
Droga przez 20km na poludnie od Drezdenka nadwątpliła niestety stan mojego tyłka - ale mogłem dalej jechać bez większych problemów. Ze snem nie miałem, o dziwo, większych problemów, gdyż kawa na stacji benzynowej, krótko "zerwany film" na ławce, czy próba drzemki na przystanku autobusowym mi wystarczyły aby jechać nie śpiąc na rowerze.
Co 40-50km robiliśmy krótkie przerwy co mi pomagało i robiąc, śmieszne dla postronnych, wygibasy nogami i tyłkiem odzyskiwałem wigor.
Arytmetyka jest niestety nieubłagana. Albo jeździmy ciągle zbyt wolno, albo zbyt długie robimy sobie przerwy. Na dogodne kolejowe połączenie ze Świnoujścia już nie było szans a mając, przynajmniej w mojej perspektywie zajęcia w poniedziałek od 8 do 20 należało wrócić o "cywilizowanej" porze do domu i wyspać się bo niestety w mojej pracy nie mogę przymknąć nawet jednego oka
Tak, więc zadowoliliśmy się dystansem 505km, a w Marka wypadku 507, bo miał dalej do miejsca zbiórki. Dopóki jednak nie podjęliśmy decyzji o wcześniejszym powrocie nie miałem problemów fizycznych uniemożliwiających mi dotarcie, jak mniemam, do Świnoujścia. Nie wiem jak u Ciebie Michale czy też Innych czytających ten post ale ja jak już usłyszę w moim mózgu, że "to już jest koniec" to słabnę.
Nie mniej jednak szukanie hotelu w Choszcznie i wieczorne piwo ciągle sprawiało mi radość - byłem jeszcze ciągle żywy
Decyzja już zapadła - w przyszłym roku zrobimy sobie maraton Bałtyk - Jura żeby odmienić sobie kierunek/zwrot (jak ktoś jest po uczelni technicznej
) - może na Bałtyk - Bieszczady ciągle jesteśmy za ciency
?
Już w czasie powrotu do domu zauważyłem, że straciłem częściowe czucie w trzech palcach, od kciuka licząc w lewej i w prawej ręce. Dzisiaj, już po tygodniu od wyjazdu ustąpiło. Ciekawej jest jednak to, że jak wsiadałem na rower to wszystko powracało do normy. Rower jest więc lekarstwem na wszelkie bóle