Druga w tym roku impreza z cyklu
PPM -
Harpagan nr 47 - w Bożympolu Wielkim.
Baza zlokalizowana bliżej niż o godzinę drogi od domu, można więc było zaplanować poranny dojazd i uniknąć nocowania na sali gimnastycznej. Okazało się nawet, że jest jeszcze lepiej - udaje mi się zabrać z Mariuszem w piątek, żeby załatwić wszystkie formalności i w sobotę móc pospać dłużej.
Od początku, jeszcze przed startem, nie brakuje przygód.
O jedną godzinę za późnoW sobotę wstaję sobie spokojnie rano, przymierzam się do wypicia kawki i sprawdzenia najświeższych prognoz, gdy dzwoni telefon.
To Mariusz. Myślę sobie "Co jest? Po co dzwoni godzinę przed wyjazdem? Czyżby odwołał?"
Odbieram. "Jak tam? Stoję u ciebie pod bramą..."
O, Ku....! Przecież jest 4:50! Pięć minut temu mieliśmy wyjeżdżać. Nie wiem, jak to się stało, ale nastawiłem budzik o godzinę za późno!
Trudno. Każę Mariuszowi jechać, nie chcę, żeby przeze mnie się spóźnił. Sam w pośpiechu pakuję bety, rozkładam rower, żeby go upchnąć z tyłu auta (bagażnika dachowego - oczywiście - nie mam zamontowanego) i kwadrans później pędzę swoim samochodem do Bożegopola.
Całe szczęście, że jestem już zarejestrowany, bo na miejsce docieram 25 minut przed startem - akurat, żeby z powrotem złożyć do kupy rower i zamontować mapnik.
Zbieramy się na boisku, spotykam tu słupskich Trolli,
Kota i - już po rozdaniu map -
pjoza, z którym umówieni jesteśmy na wspólną jazdę.
A mapy, podobnie jak w Kwidzynie, niezbyt czytelne. Znowu w pierwszej chwili trudno wyłowić usytuowanie punktów.
O jedno skrzyżowanie za bliskoZaczynamy od PK14, chyba to niezbyt popularny wariant, bo tylko kilku rowerzystów jedzie z nami w tym kierunku.
Początek prosty - odmierzamy się od kolejnych skrzyżowań, wszystko się niby zgadza. W lesie widzimy dwie sarny - spłoszone próbują przedostać się na druga stronę drogi. Jedna dosłownie rozbija się o ogrodzenie z siatki (aż poleciał obłok puchu), drugiej udaje się przeskoczyć. Tymczasem nam powoli przestają zgadzać się drogi. Zawracamy pierwszy raz.
Próbujemy inną drogę - tu też ukształtowanie terenu nie bardzo się zgadza. Co jest? Zawracamy kolejny raz i próbujemy inną drogą.
Tym razem dojeżdżamy do małego jeziorka. O - na mapie jest jedno małe jeziorko, tylko dlaczego tak daleko na południe od punktu?
Trudno - zbyt dużo czasu już straciliśmy, wracamy do skrzyżowania. Zostawiam na nim Piotrka i cofam się, żeby odmierzyć się od rzeczki (jakiej rzeczki, przecież to droga była

). Rzeczki jednak nie ma - jest za to asfalt. Już wiem, co jest grane. Odmierzyliśmy się do pierwszego skrzyżowania, a myśleliśmy, że jesteśmy kilometr dalej. Drobna pomyłka.

Teraz już wszystko łatwe - wiemy, gdzie jesteśmy i bez problemu znajdujemy punkt, ale wtopa kosztuje nas stratę 40 minut.

07:38
PK14 (DŁUGOSZ KRÓLEWSKI - rezerwat)
69 minut i 14,3 km od startu; prędkość średnia brutto 12,4 km/hDwójkę od razu odpuszczamy i jedziemy na PK6.Trafiamy bez żadnego problemu. Wszystkie drogi się zgadzają.

08:01
PK6 (ŁĘCZYN - rozwidlenie dróg)
23 minuty i 6,7 km od poprzedniego PK; 17,5 km/hTeraz przez Zielnowo do Zelewa. Droga znana mi z rajdu
Z Kompasem, ale i tak o mało co przejechalibyśmy skrzyżowanie, na którym należało skręcić. Na asfalcie zagadujemy się i przegapiamy drogę, w którą chcieliśmy skręcić, ale wyszło na dobre, bo kolejna (z płyt betonowych) była chyba prostsza i znacznie wygodniejsza.
Wdrapujemy się na górę i dojeżdżamy do bramy szkółki leśnej. Szukamy miejsca odpoczynku, najpierw przy północnym rogu ogrodzenia. Jest jakaś ławeczka, pomnik przyrody, auto... tylko lampionu brak.
Wracamy i sprawdzamy drugi róg ogrodzenia - tu już kompletnie nic nie ma.
Piotrek proponuje wjechać na teren szkółki, jest jakiś zakaz, ale ok - brama otwarta, więc spróbujmy.
No i bingo - zakaz zakazem, ale lampion się znalazł.


08:42
PK16 (KOCHANOWO - miejsce odpoczynku)
42 minuty i 11,6 km; 16,6 km/h
O jedną dziurkę za dużo 
Zjeżdżamy z powrotem do szosy, gdzie robimy przystanek, żeby wyciągnąć coś do jedzenia. Przy okazji biorę łyka energetyka schowanego w sakwie. Tylko... dlaczego butelka jest w połowie pusta? Czyżbym rano w pośpiechu chwycił już napoczętą butelkę?
Zaraz, zaraz, dlaczego ta butelka... sika? Ku..., dziurka! A to oznacza, że pół litra napoju wylało się do sakwy! Wodoodpornej, oczywiście.
Wywalam wszystko na zewnątrz - nie jest tak źle. Cały napój został pochłonięty przez wiatrówkę, reszta ciuchów sucha.
Trochę czyszczę wnętrze sakwy, wiatrówkę wyżymam i mocuję na bagażniku i jedziemy dalej. Czeka nas długi asfaltowy przelot z podjazdem pod górny zbiornik Elektrowni Żarnowiec.
Punkt banalny - nawet nie trzeba się było się po drodze zatrzymywać.

09:22
PK11 (GNIEWINO - wiatraki, łupki, tory)
40 minut i 11,9 km; 17,9 km/hZjeżdżamy zamkniętą szosą wzdłuż rur elektrowni. Niestety, nie można się rozpędzić, bo na zakrętach sporo niebezpiecznego piasku.
Szybko przeskakujemy na drugą stronę doliny i tam wspinamy się w kierunku Sobieńczyc. Wysokość chcemy zdobyć łatwym asfaltem i zaatakować punkt od północy.
Chyba nie jest to najlepszy wariant, bo najpierw trafiamy w ślepą uliczkę, a potem i tak musimy zjechać do punkt sporo w dół. Plus taki, że znowu lampion znaleziony bez problemu.

09:56
PK5 (SOBIEŃCZYCE - rozwidlenie dróg)
34 minuty i 11,8 km; 20,8 km/h Droga na kolejny punkt prosta - dosłownie. Dopiero w lesie trzeba skręcić. Ścieżka oznakowana jakimiś strzałkami, przejeżdżamy trochę za daleko, ale zaraz cofamy się do stromej scieżki prowadzącej do kamienia. Piotrek podjeżdża, ja - podprowadzam.

10:28
PK13 (ODARGOWO - diabelski kamień)
32 minuty i 10,1 km; 18,9 km/h Jedynkę odpuszczamy i pędzimy nad morze do siedemnastki. Wygląda na to, że zaraz nas zmoczy. Na szczęście, to tylko zimna mgła - jest dobre kilka stopni chłodniej niż parę kilometrów wcześniej. A Piotrek na krótko i nie narzeka.

Przejeżdżamy przez Dębki (strasznie brzydka miejscowość, nie trawię takich klimatów - jak można spędzać tu wakacje?), odmierzamy się od mostku na Piaśnicy i jedziemy szlakiem R10. Wbrew obawom zero piachu, szuter elegancko utwardzony.
Pochłonięci rozmową, znowu prawie przegapiamy właściwy skręt. Na punkcie spotykamy zmarzniętych wolontariuszy, którzy poszukują... ognia. My,
niestety na szczęście, niepalący - nie pomożemy.

11:12
PK17 (BIAŁOGÓRA - wejście na plażę)
44 minuty i 12,3 km; 16,8 km/h O jedną wieś za dalekoJedynkę odpuściliśmy, trójkę też odpuścimy. Pędzimy asfaltem w kierunku Choczewa - tam zamierzamy skoczyć do sklepu po napoje.
Na kole siedzi nam jakiś gość, jednak po jakimś czasie gdzieś znika. Potem widzimy rowerzystów przedzierających się przez pole. Tylko czego oni tam szukają? Przecież nie ma tam żadnego punktu.

Przejeżdżamy Lublewko - zakręty trochę nie pasują mi do mapy, ale co tam... W Choczewie znajdujemy sklep, uzupełniamy picie i jedziemy dalej.
Znowu coś mi się nie zgadza... O ku...! Przecież PK15 jest nie za Choczewem, a właśnie za... Lublewkiem! To dlatego ten gość "odpadł" nam z koła, to dlatego rowerzyści jechali przez pola. Przecież tam właśnie był PK 15! Ale z nas matoły. Wracamy!
Tracimy kolejne 20 minut, jedyny plus taki, że od strony Choczewa dojazd do punktu jest znacznie wygodniejszy.

12:05
PK15 (JEZ. CHOCZEWO - miejsce odpoczynku)
53 minuty i 17,9 km; 20,3 km/h Pędzimy w kierunku latarni morskiej. Droga doskonale mi znana, w sierpniu
wjeżdżałem z Kubą do latarni. Praktycznie nie trzeba patrzeć na mapę - wiem, którędy będzie najszybciej. Podjazd daje w kość, ale w końcu meldujemy się na górze.

12:52
PK19 (STILO - latarnia morska)
47 minut i 17,3 km; 22,1 km/hJazda na kolejny punkt raczej bez historii - trochę asfaltu, trochę leśnych dróg. Trafiamy bez problemu.

13:24
PK9 (BARGĘDZINO - skraj lasu)
32 minuty i 10,1 km; 18,9 km/hZaraz za punktem jakieś masakryczne ceglane podjazdy. Nie pamiętam, jakie nachylenie, ale bardzo stromo - raczej powyżej 15%, bo część pokonuję z buta. Mijamy Strzeżewo, za którym chcemy skręcić w pola, ale droga nam się nie podoba. Jedziemy więc dalej asfaltem i próbujemy w Borkowie - też droga słaba. Jedziemy dalej asfaltem i ostatecznie zjeżdżamy z niego w Zwartówku. W nagrodę za to poprzednie wybrzydzanie, tym razem droga po prostu... kończy się. Na szczęście daje się jechać przez pole po śladach jakiegoś traktora, ale w kość na tej tarce dostają ręce.
Na skraju lasu za Tawęcinem wybieramy niewłaściwą drogę, ale zamiast zawrócić, naprawiamy błąd na następnym skrzyżowaniu.
Trochę piachu i jest punkt.

14:25
PK8 (PUŻYCE - rozwidlenie dróg)
60 minut i 15,6 km; 15,6 km/h O jeden kryzys za dużoDroga na dwunastkę dość długa. Najpierw robimy krótki postój posiłkowy po dotarciu do asfaltu. Potem, w Brzeźnie, zatrzymujemy się w sklepie na ponowne uzupełnienie napojów. Zalewam bidony, wypijam to, co zostało w butelkach i jedziemy dalej.
Na asfalcie powinno być lekko, ale ja coraz bardziej czuję, że... odpływam. Wiem, że zbliżam się do momentu, w którym zrobi mi się ciemno przed oczami. Zatrzymujemy się w Kisewie. Nie wiem, co się dzieje, skąd ten kryzys, może zrobiło się zbyt ciepło? Przebieram się w suchy i lżejszy zestaw, Piotrek karmi mnie czekoladą i bananem, zjadam jeszcze jedną bułkę i po dziesięciu minutach jakoś dochodzę do siebie. Możemy jechać dalej.
Punkt łatwy, właściwie bez historii.

15:21
PK12 (ŁÓWCZE - dawne żwirowisko)
56 minut i 11,6 km; 12,4 km/h Długo rozważaliśmy, co robić po dwunastce. Kusi dwudziestka, ale jest daleko i boję się, że nie wystarczy nam wtedy czasu na PK18 i PK10. A zawsze lepsze 8 punktów niż 5. Z drugiej strony - szkoda zostawiać te 5.
W końcu mój asekuracyjny wariant zwycięża i pędzimy krajówką do Bożegopola. Wiatr dmie w plecy, te dwanaście kilometrów jedziemy praktycznie cały czas z prędkością powyżej 30 km/h. Po niedawnym zgonie już ani śladu.
Na granicy Bożegopola skręcamy na południe i wjeżdżamy do lasu drogą, z której wyjeżdża akurat jakiś rowerzysta (mamy nadzieję, że jedzie z punktu).
Oczywiście - droga za chwilę się kończy. Dalej pniemy się pod górę na szagę przez krzaczory, kiedyś może i była tu droga, teraz na pewno jej nie ma. W końcu jednak wychodzimy na jakaś drogę (wygląda na wygodną, pewnie od leśniczówki idzie), ale dla mnie bynajmniej nie oznacza to jazdy. To znaczy chwilę może i jadę, ale zaraz robi się tak stromo, że nie widzę sensu się męczyć - wpycham.
Dopiero na "grani" robi się na tyle płasko, że szczyt Jeleniej Góry osiągnąć można na kołach.

16:23
PK18 (JELENIA GÓRA - punkt widokowy)
62 minuty i 18,4 km; 17,8 km/h Szkoda, że nie ma tu już wieży widokowej - byłby świetny widok.
Żeby nie było, że aparat całkiem niepotrzebnie woziłem:

Z drugiej strony jest jeszcze stromiej, w dodatku zbudowano tu schody. Początek więc znowu na pieszo, dopiero po wypłaszczeniu wsiadam z powrotem na rower. Teraz szybki zjazd do drogi znanej mi z zeszłorocznego
Z Kompasem. Do PK10 pojedziemy drogą, którą wtedy jechałem z Kubą w nocy. Namierzamy się bez większego problemu. Dobrze, że nie przeczytałem, że trzeba szukać żwirowiska, bo miałbym problem ze znalezieniem.

17:00
PK10 (BARŁOMINO - wyrobisko żwiru)
37 minut i 9,2 km; 14,9 km/h
Na dół do torów zjeżdżamy fajną twardą i krętą szutrówką. Kiedy ta jednak zaczyna się od kolei oddalać, zawracamy i przebijamy się na drugą stronę przez nieczynny przejazd. Za chwilę jesteśmy na szosie, którą w kilkanaście minut dojeżdżamy na metę.
17:25
Meta
25 minut i 8,8 km; 21,1 km/hNa mecie kawka i po przebiórce idziemy na obiad. Zostajemy, oczywiście, na losowanie nagród - w tym roku mają być jakieś garminy.
Niestety, wygrywa gość przede mną, gość za mną, gość obok, numer między numerem moim i Piotrka, magfa (no - prawie, bo zaspała)... Tylko mi nic nie wylosowali...

Czy jestem zadowolony? Z przejażdżki tak, z wyniku - nie bardzo. niby wyszło mniej więcej tyle, co zwykle, ale szkoda i tych głupich błędów i tej godziny zapasu na mecie. Następnym razem będzie lepiej.

Tym razem posypał się trochę sport-ident. Najpierw dostałem błędny "paragon" z wynikami. Z tego, co widziałem, spotkało to bardzo dużo innych osób. Wieczorem też się nie udało poprawnie go wydrukować i, choć miano mi go dosłać mailem, to do dziś nie mam swoich prawidłowych międzyczasów. Dobrze, że jechałem z Piotrkiem i dobrze, że chociaż wynik pokazał się prawidłowy.
A edycja była wyjątkowo łatwa - na mecie zameldowało się aż ośmiu harpaganów.
PALIWO (z pamięci)
- 2 kanapki przed startem (na kawę nie było czasu)
- 2 kanapki w trakcie
- kilka kabanosów
- 3 batony musli
- 1 banan
- kawałek czekolady
- 5l płynów (3l izotonika + 0.5l energetyka + 0.5l wody + 1l wody gazowanej)