Choć oficjalnie zakończyliśmy sezon rowerowy, Eco zachwycony słonecznym weekendem (18 listopad) namówił mnie, aby w niedzielę zrobić post scriptum do sezonu AD 2012 i gdzieś blisko a krótko wyrwać się na rowery. Podumalim, pomyślim, i wymodzim, że pojedziemy w cypel głubczycki, czyli wcinający się w Czechy region na końcu świata zwany nieformalnie, z powodu niskiego zaludnienia i dzikości Opolskimi Bieszczadami. Aczkolwiek Eco doszukał się, że region nazywa się Góry Opawskie/ Zlotohorska Vrchowina.
Zapakowaliśmy rowery na samochód i wylądowaliśmy w Radyni, niedaleko drogi DK38 Kędzierzyn- Głubczyce- Pietrowice- Krnov (Czechy).
Wyprawa była meteorologicznym strzałem w dziesiątkę, w całym kraju mgły, ślizgawice, kilka stopni, zamknięte lotniska, jakieś karambole na drogach, a myśmy przyjechali w miejscówkę, która powitała nas pięknym słoneczkiem i 11-sto stopniową temperaturą.
(ta góra ma jakąś nazwę, ale przyjdzie Eco, który specjalizuje się w merytoryce wypraw, to opisze dokładnie zdjęcia, nie będę odbierał mu tej przyjemności).
Plan wycieczki.
Dajemy radę :-)
Te górki na horyzoncie to już po czeskiej stronie, będziemy je atakować.
Przy zapomnianej drodze.
Panorama na Płaskowyż Głubczycki
Pielgrzymów. Miejscowość, właściwie to przysiółek na przysłowiowym końcu świata, w dolince rzeczki Hrozova, gdzie droga się kończyła, dopiero dzięki dobrodziejstwu Schengen, możliwy jest przelotowy przejazd do Czech.
Znaczna część wsi, zarówno po polskiej jak i czeskiej stronie jest wyludniona (i po czeskiej stronie wysiedlona). Ruinki po drugiej stronie granicznego strumienia.
Na płocie dawnego pałacu właściciele byli uprzejmi wywiesić opis historyczny.
Pałac w Pielgrzymowie
Park pałacowy (na dalszym planie płot okalający pałac)
A to już ruiny kościoła. Jak wspomniałem, pozostawiam Eco przyjemność podania dat historycznych.
Widok na Pielgrzymów. Widoczny dom, jak i kilka innych są opuszczone.
Przejechaliśmy przez kładkę na strumieniu (Schengen rules! :-) )do kapliczki po czeskiej stronie.
Podpis pod rzeźbą sugeruje trudne karty w historii mieszkańców przysiółka.
Jedziemy szutrową drogą do Mesta Albrechtice. Po drodze, w wysiedlonej czeskiej części Pielgrzymowa ostały się ruiny czeskiego kościoła, remontowane siłami wolontariuszy.
Taka ciekawostka. Ekipa remontująca kościółek wywiesiła taki oto komunikat: "Wchodzicie na własną odpowiedzialność".
U nas powiesili by tabliczki "wstęp wzbroniony", "zakaz wstępu" itd.
Jestem zdania, że ilość zakazów, nakazów, tabliczek i znaków świadczy o inteligencji społeczeństwa.
W czeskiej, wysiedlonej, jak wspomniałem, części Pielgrzymowa ostał się jeden dom, wyremontowany i zasiedlony. Ciekawostką jest widoczny przewód przyłącza elektrycznego. Otóż linia energetyczna jest poprowadzona przez granicę z Pielgrzymowa, z polskiej sieci energetycznej. Wielki szacun dla właścicieli domu i TAURON SA za załatwienie formalności. Kiedyś jakieś schronisko turystyczne w górach (czy nie przypadkiem Odrodzenie w Karkonoszach) próbowało przeprowadzić kawałek kabla z Czech, to usłyszało , że musi mieć koncesję operatora energetycznego, porozumienie na szczeblu ministerstw, i wogóle masakra i kwadratura koła. Fajnie, czeski dom, czeski właściciel, a polska książeczka opłat za energię :-)
Ciśniemy na przełęcz pod Hraniczna Hora. Widok na polski cypelek. Eco.
Moja skromna osoba
Hraniczna Hora. Miła niespodzianka. Dawna wieża czeskiej straży granicznej obecnie została przebudowana na wieżę widokową. Tutaj zrodził się nam chytry plan na imprezę forumową na wiosnę ;-)
Mesto Albrechtice. W Czechach, w przeciwieństwie do nas, rzeczą naturalną jest zobaczyć na lokalnej linii kolejowej pociąg.
Zachód słońca zastał nas (w tym widoczny rower Eco) na polnej drodze łączącej Mesto Albrechtice z Opawicą. Tym miłym akcentem zakończyliśmy wycieczkę, po 30 km dojechaliśmy do Radynii do samochodu.