Od jakiegoś czasu czekałem na okazję, by zrobić kolejny nalot na kujawsko-pomorskie gminy. Opracowane miałem dwie wycieczki po ok. 150 km: Bydgoszcz - Mogilno i Mogilno - Toruń. Ale a to pogoda była zła, a to jakieś upierdliwe przeziębienie...
Kiedy więc meteorolodzy kilka dni temu zapowiedzieli niemal letnią pogodę na pierwszy dzień wiosny, postanowiłem uczcić to rowerowo - zamiast do roboty, pojechałem do Bydgoszczy, a zamiast dwóch wycieczek, zrobiłem jedną większą.
Startuję o drugiej w nocy z Bydgoszczy. Po wyjeździe z miasta trafiam na niezłe asfaltowe ścieżki rowerowe - najpierw z Osowej Góry do Wojnowa, potem z Wojnowa do Sicienka. Oczywiście, asfalt trochę gorszy niż na szosie, ale nie ma na co narzekać. Zwłaszcza w nocy - jest przynajmniej mniejsza szansa na rozjechanie przez samochód.
Jedzie się nieźle, choć niesprzyjający w pierwszej części trasy jest silniejszy niż się spodziewałem. W dodatku, mimo siedmiu stopni, jest mi jakoś zimno.Ubieram się prawie jak na mróz, ale niewiele to pomaga. W końcu na grubą bluzę ubieram jeszcze wiatrówkę i dopiero wtedy robi się lepiej. Nie wiem, może właśnie za ciepło się ubrałem, spociłem i stąd to zimno...
Marznięcie powoduje, że niespecjalnie podoba mi się ta nocna jazda. W myślach mówię do siebie "kurna, co ja tu w ogóle robię w środku nocy? Spać się chce, a ja zamiast leżeć w ciepłym łóżku, to marznę na rowerze na jakimś zadupiu". Senność skutecznie zwalcza krótki kurs po DK10 przed Sadkami. Ruch spory, większość to tiry, nie zawsze trzymające bezpieczną odległość.
Gdy zjeżdżam z krajówki, zaczyna się powoli robić jasno i równie powoli wraca przyjemność z jazdy. Tylko to zimno...
Gdy dojeżdżam do Kcyni, jest już zupełnie jasno. Z daleka ładnie się prezentuje to położone na wzgórzu miasteczko. Jednak nie zatrzymuję się, lecz pędzę dalej. Od Mroczy aż do Janowca mam prawie centralnie pod wiatr, trzeba więc to mieć za sobą jak najszybciej.
Zaraz za Kcynią jadący z przeciwka tir wzbudza tuman kurzu, którym dostaję prosto w oczy. Nie zdążyłem ich zamknąć, boli, zwłaszcza prawe. Będę się z tym męczył jakąś godzinę, dopiero po tym czasie jakimś cudem wszystkie ziarenka wyjdą z oka i przestanie boleć. Okulary? Mam, w domu, na półce leżą... Nigdy o nich nie pamiętam.
W walce z wiatrem mocno pomaga lemondka, w którą (po pozytywnym wyniku
testu) się zaopatrzyłem. Ciekawa rzecz - wtedy po kilkudziesięciu kilometrach trochę bolały mnie plecy. Dzisiaj zdecydowaną większość trasy przejechałem leżąc na łokciach i plecom nic nie dolegało.
Do Janowca dojeżdżam już w pełnym słońcu. Gdy przejeżdżam obok otwartej cukierni, postanawiam uczcić koniec wmordewindowego etapu drożdżówkami. Zaopatrzony w smakołyki cofam się na rynek, by na jednej z ławeczek zjeść śniadanie.
Teraz już będzie lżej, bo aż do Skulska z wiatrem boczno-tylnym (a od Skulska mam nadzieję mieć wiatr w plecy).
Z następnego etapu pamiętam ładnie położony kościółek w Rogowie (zdjęcia brak) i Mogilno.
Właśnie, Mogilno... Nie wiem, kto tamtejszych kierowców uczył jeździć (a może to wina tamtejszych okulistów?), ale spędziłem w tym mieście może 10 minut i trzy razy wymuszono na mnie pierwszeństwo (z cyklu "a zdążę przed rowerem"). Z pierwszym panem nawet sobie pogadałem ("paaanie, przecież daleko pan był...") z dwoma kolejnym już sobie gadki darowałem - poszłyby same bluzgi.
Tak więc, koleżanki i koledzy rowerzyści - uważajcie na siebie w Mogilnie!
Kawałek za miastem ciekawa budowla - położona w szczerym polu wieża ciśnień.
Wieża wygląda na "kolejową", ale torów w pobliżu żadnych nie ma. Myślałem, że może kiedyś były, ale jednak z lektury internetu wynika, że nie - wieża była po prostu elementem systemu wodociągowego miasta.
Przed Strzelnem po raz drugi w tym roku przejeżdżam jedną z grobli dzielącą na trzy części Jezioro Pakoskie.
Poprzednio była to grobla niedaleko Janikowa, teraz ta położona bardziej na południe - bez nasypu kolejowego i z ładnym widokiem na obie strony.
W Strzelnie, widząc sznur tirów dzielący miasto, daruję sobie wizytę pod rotundą i od razu kieruję się na spokojną dróżkę wiodącą na południe. Teoretycznie powinienem mieć parę kilometrów wmordewindu, jednak las skutecznie przed nim chroni. Chcąc uniknąć jazdy krajówką, wymyśliłem sobie skrót do Jezior Wielkich przez las - na google street view z obu stron widać była twardą żwirówkę. Jednak las skrywa tajemnicę - piaskownicę.
Trochę się męczę (jednak bez pchania), a w końcu uciekam na zaskakująco twardy i wygodny do jazdy pas przeciwpożarowy.
W Jeziorach znowu skręcam na południe - tu już lasu nie ma i w całej krasie mogę doznać "przyjemności" jazdy pod wiatr (który zresztą znacznie przybrał na sile). Na szczęście, to tylko kilka kilometrów i tuż za ładną serpentyną definitywnie skręcam na wschód, kierując się ku Toruniowi.
Nooo, teraz to jest jazda! Dopiero co byłem senny i zmęczony, a teraz prędkość nie chce zejść poniżej 30 km/h. Upojony nią, przez chwilę szukam w Skulsku napoleońskiego łuku triumfalnego, kiedy dociera do mnie, że przecież nie jestem Ślesinie.
Mam szansę na odrobienie straty czasowej - do Skulska dojechałem 25 minut później niż zakładał harmonogram, teraz z każdym kilometrem to spóźnienie maleje. Szybko przejeżdżam przez kolejne miasta - Piotrków, Bytoń. Przed Radziejowem chwilę męczę się z bocznym wiatrem (chyba jeszcze mocniej wieje), ale zaraz znowu skręcam na północ i robi się cieplej.
Zapomniałem napisać, że już dawno przestałem marznąć, temperatura przekracza 20 stopni i teraz mam inny kłopot z ubiorem - w bluzie za gorąco, w koszulce za zimno, w czapce za gorąco, bez czapki za zimno... Idę w końcu na kompromis i jadę w bluzie, ale bez czapki - średnio powinno być w sam raz.
Póki jadę na północ albo północny wschód, jest ok (co ja piszę - jest bardzo ok), ale na dwóch krótkich odcinkach przed Gniewkowem muszę jechać prosto na zachód - i wtedy jest to prawdziwa masakra i walka o przetrwanie. Najgorsze są jadące z przeciwka tiry - wywołują takie uderzenia powietrza, że muszę się skulić w sobie i z całej siły trzymać kierownicę, żeby mnie nie zdmuchnęło. Całe szczęście, że uderzenia są centralnie od przodu - przy bocznym natychmiast znalazłbym się w rowie.
W Gniewkowie wielka ulga, bo teraz już żadnych wmordewindów, żadnych wiatrów bocznych - aż do Torunia.
Wybieram - oczywiście - boczną drogę przez las, prowadzącą do Cierpic. Początkowo strasznie dziurawo, ale po wjeździe do lasu robi się przyjemnie gładko. Zdziwiony jestem też prawie całkowitym brakiem ruchu samochodowego - ale na to akurat skarżył się nie będę.
Dojeżdżam do Wielkiej Nieszawki i mam wrażenie, że jestem już w Toruniu. Jednak do dworca jeszcze spory kawałek drogi.
Postanawiam od razu kupić bilet na pociąg do domu, żeby nie przyszedł mi żaden głupi pomysł w postaci próby powrotu do Gdańska rowerem (zakładałem taką możliwość i po drodze rozważałem, na ile jest realna i sensowna)
Za chwilę zjawia się
olo, z którym umówiony jestem na rowerowe zwiedzanie miasta. Wprawdzie najchętniej te trzy godziny pozostałe do odjazdu pociągu spędziłbym na drzemce, ale skoro się już umówiłem... Poza tym twardym trzeba być, nie miętkim.
Najpierw jedziemy zwiedzić nowy most, przy okazji przeprawiając się na drugą stronę Wisły.
Potem olo pokazuje mi chyba wszystkie brukowane uliczki w Toruniu. Sam dziwię się, że umęczony tyłek nie buntuje się aż tak bardzo.
Byłem trochę (a nawet bardzo) śnięty, więc wyrazów zachwytu chyba nie okazywałem, ale... ładny ten Toruń.
Potem był jeszcze park, uliczka, na której nakręcono słynny film (na którym szosowiec rozpłaszcza się na dzieciaku), tytułowy kebab (wylałem na siebie sos), tytułowe pierniki (czułem się jak u jubilera), ruiny zamku i - na koniec - prawie nocna panorama miasta.
Dzięki, olo. Dobry z Ciebie przewodnik. Szkoda, że ledwo żywy byłem.
W oczekiwaniu na pociąg kilkakrotnie zasypiam na niewygodnej ławeczce na peronie, przy każdym przebudzeniu sprawdzając, czy rower nadal stoi obok.
Potem w pociągu też nie wytrzymuję i podsypiam, chociaż powinienem pilnować roweru.
Na koniec mam szczęście - w Gdańsku jestem tuż po sporym deszczu (a nawet burzy), więc jest mokro, ale to i tak lepsze niż jazda w ulewie. Do domu podjeżdżam najkrótszą możliwą drogą, czyli Doliną Ewy, ale tam tyle błota, że nie jestem przekonany, czy to był najwłaściwszy wariant.
Czas brutto (294 km Bydgoszcz - Toruń, bez zwiedzania): 14:04:39, 20,9 km/hDystans całkowity (+ dojazd na pociąg, wycieczka po Toruniu i powrót z pociągu) - 332 km.
Dała mi w kość ta wycieczka, zwłaszcza jej pierwsza część. Chyba start w środku nocy, po normalnym roboczym dniu, nie był jednak najlepszym pomysłem. A ja rozważałem jeszcze powrót do domu rowerem...
POGODAOd 7 do 23 stopni, silny południowo-zachodni wiatr, sucho (poza Gdańskiem, gdzie padało wieczorem).
PALIWO- trzy bułki
- dwie drożdzówki
- dwa batony musli
- 4l płynów (1l wody + 1l biedronkowego energetyka + 1l coli + 0,5l jabłko-mięta - 0,5l wody gazowanej)
Z jedzeniem miałem podobny problem jak podczas
pięćsetki - nie mogłem patrzeć na bułki. Trzeba chyba wymyślić coś innego.
GMINY (18 nowych)
428. Sicienko
429. Mrocza
430. Sadki
431. Kcynia
432. Wapno
433. Damasławek
434. Janowiec Wielkopolski
435. Rogowo
436. Mogilno
437. Strzelno
438. Jeziora Wielkie
439. Skulsk
440. Bytoń
441. Radziejów (gmina wiejska)
442. Radziejów (miasto)
443. Dobre
444. Dąbrowa Biskupia
445. Gniewkowo