Plany byłby wielkie... 8 dni, setki kilometrów, dziesiątki gmin, pewnie kilka fajnych zdjęć i miłych wspomnień. Skończyło się na wystawieniu nosa za Wielkopolskę i powolnym powrocie.
W Niedzielę wielkanocną, po śniadaniu, śniadaniu i zakąsce zacząłem się zbierać do wyruszenia. Jak za oknem zobaczyłem, że wali śnieg, stwierdziłem, że chyba będzie trzeba skrócić trasę.
Już kilka razy zrezygnowałem z wyjazdu, z powodu niesprzyjających prognoz, które w dodatku się nie sprawdzały, więc tym razem postanowiłem się nimi nie sugerować i jechać na żywioł (poza tym ostano słucham w czasie jazdy "Moby Dicka", więc ciągnęło mnie ku kolejnym przygodom bohaterów, jak i ku swojej). No i Żywioł dostałem, w ryj, przez kilka godzin walił po oczach.
Zaczęło się niewinnieZ początku myślałem: 'to tylko śnieg', 'lepsze to niż deszcz'. Pierwsze myśli o odwrocie pojawiły się po 35km, ale 'to nie wypada tak szybko się poddawać', 'tyle przygotowań pójdzie na marne'. Poza tym humor bardzo dopisywał.
Później po 50km: "teraz wracać? Zrobić 100 pustych kilometrów? Bes sęsu".
100% NO LOGOWtedy była to ostatnia szansa na sprawny powrót, po którym mogłem jeszcze przed zmrokiem być w domu i winszować sobie rozsądku, skończyło się na napoleońskim odwrocie. Ujechałem jeszcze 20 km, śnieg walił w najlepsze i nie wyglądało na to, żeby w najbliższym czasie miał przestać. Rozumu nabrałem dopiero gdy przemokły mi buty, w dodatku dość dobre, nie tanie, na gore-texie (na szczęście to darowany koń, więc mu zębów nie powybijam). Dzwonię do domu, bracia sprawdzają mi prognozy - ma padać resztę dnia, całą noc i jeszcze następny dzień. Łolaboga, odwrót, gore, ratuj się kto może! Na takie warunki nie byłem przygotowany.
Shimano Ice Tech -1Na moje szczęście pośrodku niczego, znalazłem stacyjkę kolejową, w dodatku otwartą.
Dalsza droga to męka, przez godzinę jezdnię całkowicie zasypało. Jedzie się źle, czasami poniżej 10 km/h. Kilka razy muszę szarpać się z kierownicą, by nie wyrżnąć. Po drodze mijam jakiś rozkwaszony samochód, a inny 'zaparkowany' w rowie.
Gdy wracam na krajówkę, trochę się poprawia, pojawiają się pługi, ale to tylko chwilowe rozwiązanie - raz jedzie się lepiej, raz gorzej.
Właśnie takie mozolne i ostrożne wleczenie mnie najbardziej dobijało, a momentami doprowadzało do wścieklizny. Taka karuzela trwała do samego końca, a najgorszym warunkom musiałem stawić czoła we własnym mieście (Konin kładzie piłę łańcuchową na odśnieżanie!).
Pokonanie 70-ciu km zajęło mi 6h, wróciłem ok. 0:30.
Trasa: Konin - Brzeźno - Wyszyna - Władysławów - Turek - Uniejów - Kłódno - Uniejów - Turek - Tuliszków - Konin. Łącznie 145 km w około pół doby...
BałwanekP.S. Wstępnie planowałem do Skierniewic dojechać pociągiem, na szczęście (bo wtedy dopiero byłbym udupiony) odstąpiłem od tego pomysłu jeszcze w sobotę.
Reszta zdjęć:
Źle
GorzejTo już nawet nie jest drogaPrzedni żart, się kurwa uśmiałem...Na koniec optymistyczny akcent
Dziękuję, dobranoc.