W końcu odważyłem się wybrać na pierwszą dłuższą wycieczkę. Nigdy nie zrobiłem naraz więcej niż 40 km w ciągu dnia, więc mój plan wydawał się trochę zbyt ambitny, no ale po kolei... Moim celem był Jawornik niedaleko Myślenic - moi rodzice wybudowali tam dom więc w razie czego miałbym gdzie leczyć zakwasy;) Według google wychodzi 103 km - mój licznik jednak pokazał magiczne 111 km... Wszystko zaczęło się od tego, że dzień przed wyjazdem pożyczyłem rower od brata - dość ładnie wyglądający trekking Gianta X Cross 500 - niestety piękni tylko wyglądał. Wyjechałem o 8 rano z domu i przejechał - uwaga - 2km i ukręciłem lewy pedał - jak okazało się potem rozwalił się gwint w korbie. W ciągu następnych 2 km, które wracałem do domu na piechotę okazało się, że prawa manetka nie działa i cofa wrzucane biegi - na szczęści zdarzyło to się na początku nie w połowie drogi...
No nic - koniec końców wróciłem do domu wymieniłem całą korbę, pedały na spd-eki i ta feralną manetkę. Na szczęście mam dużo części zamiennych;)
No i w końcu ruszyłem... na początku dość agresywnie - prawie cały czas duży blat z przodu i jechało się dość przyjemnie. Miło zaskoczyło mnie że wyjeżdżając z Bierunia na trasę na Oświęcim wskakujemy na trasę rowerową oddzieloną od drogi pasem zieleni i drzewami - ogólnie bardzo przyjemna droga aż do przekroczenia rzeki Wisły gdzie droga rowerowa się kończyła - ale na szczęście praktycznie przez cały Oświęcim też przemykamy ścieżkami rowerowymi. Potem już niestety świstają nam za uszami TIR-y i różnej maści osobówki. Jechało mi się bajecznie myślę pierwsze 50 km minęło - jak się potem okazał to łatwiejsze - no i w okolicach Wadowic zaczęły się górki, które towarzyszą mi aż do końca drogi... Mam niezłą ogólną kondycję ale pierwsza za Wadowicami górka w stronę Kalwarii Zebrzydowskiej rozwiewa moje złudzenia. Będzie ostro!!! Tyłek już piecze od niedopasowanego siodełka, ale jadę dalej!!! Na szczęści super widoki wszystko wynagradzają, za każdą górką jest coraz lepiej!!! Coraz częstsze wymuszone
postoje sprzyjają oglądaniu krajobrazów - taki śmiech przez łzy. W końcu dojechałem do kierunkowskazu na Lanckoronę - mój ojciec mówił mi bym dzwonił jak tam dojadę to pokaże mi skrót - więc dzwonie. Skręciłem w skrót - 100 km już w nogach a tu widzę serpentynami ciągnąca się drogę w górę - pomyślałem sobie, że już więcej się do ojca nie odezwę. Gdy po 45 min wspiąłem się na szczyt czekała na mnie nagroda. Wspaniały długi zjazd w stronę Rudnika i w końcu Jawornika. Ale co to - patrzę - a przede mną jakiś obładowany po brzegi sakwiarz. Nawet zapomniałem się zapytać o imię taki byłem zajechany. Jechaliśmy tak razem aż do celu mojej podróży. Na pytanie dokąd jedzie wprawił mnie w totalne osłupienie - TURCJA!!! Myślę sobie to ja umieram po 100 km a on ma do pokonania 3500 km - to mnie dość mocno zmotywowało do dalszej pracy nad sobą. Szczególnie, że powiedział że jutro o 20 umówiony jest w Sanoku z kolegami, z którymi będzie kontynuował podróż.
W końcu u celu podróży mogę powiedzieć że mimo zmęczenia złapałem bakcyla. Jest ciężko, ale samochodem nigdy nie zobaczymy tyle co na rowerze ani nie poznamy innych wspaniałych ludzi na dwóch kółkach.
Niestety następnego dnia mimo bolącego tyłka wracałem z powrotem do Katowic co zajęło mi tylko o godzinę więcej niż dnia poprzedniego. Te 2 dni zamknąłem z dystansem ok 230 km, strasznie obolałym tyłkiem oraz planami na przyszłe wyjazdy (...ZAKOPANE...)
PS. Pozdrawiam Pana z czerwonego Audi, który widząc mnie drugiego dnia podróży jak leżę na poboczu drogi odpoczywając, zatrzymał się i spytał czy nie potrzebuję pomocy (chyba nie wyglądałem zbyt dobrze). Jednak z mentalnością Polaków nie jest tak źle!
W załączeniu moja trasa - niestety zdjęcia robiłem tylko telefonem i nie wyszło z tego nic wartego uwagi.